Rafting
[Turcja: część 12 z 16]
Ile się można byczyć, pływać i szwendać po Alanya? Jedziemy na rafting na rzece Kopru.
Cena oferowana przez biuro Triada to 32 euro, a przez lokalną agencję 14 euro. Nie ma się nad czym zastanawiać, tym bardziej, że rafting w międzynarodowej obsadzie bardziej pozwoli poznać ten kraj, niż odseparowanie przez autokar i pilota Triady.
Biur podróży-naganiaczy jest w Alanya pełno, prawie co 100m, a więc znaleźć jakąś ofertę na rafting jest naprawdę łatwo.
Jedziemy autobusem rozmiarów dolmusza do Parku Narodowego Kanionu Kopru. Oj, jak się cieszę. To właśnie do tego parku planowałem dojechać autobusem na własną rękę, a tu mam dwa w jednym: park narodowy + rafting.
Siadamy w pierwszym rzędzie, aby wszystko dobrze widzieć. Kierowca jedzie jak szalony w rytm odkręconej na maksa tureckiej muzyki. Wąziutka droga wije się serpentynami w górę i w dół.
Na miejscu ogromny tłum. Spotykamy tu turystów z Alanya, Side i z całej okolicy. Wszyscy ubrani w kamizelki ratunkowe, większość w różnokolorowe kaski. Ludzie chodzą po starożytnym, rzymskim moście, wchodzą pod wodospad i przeprawiają się wpław przez rzekę. Myślałem, że z tą przeprawą to pikuś, dopóki sam nie zamoczyłem nóg w wodzie. Była wściekle zimna. Kilkuminutowe stanie w niej sprawiało aż fizyczny ból!
Dostaliśmy przydział do pontonu, wiosło do ręki i w drogę.
Już pierwszy próg skalny i wiry, w które wpadliśmy zwaliły mnie z miejsca i zalały cały ponton wodą. Potem się trochę uspokoiło, a potem znowu… I tak z przerwami przekraczaliśmy kolejne progi i wodne wiry.
Wokół otaczała nas przepiękna panorama gór. Aż chce się plecak zarzucić na ramiona i iść zdobywać te szczyty i przełęcze.
Rzeka momentami wpływa pomiędzy pionowo podcięte brzegi, gdzie rzeźbi sobie drogę. Rosną na nich czepiające się ścian sosny pinia ze swoimi ogromnymi szyszkami. A gdzie jest tylko trochę trawy, to pasą się chudzinki kozy.
Jemy obiad i wracamy do pontonów. I znowu silny nurt rzeki. Nasz turecki sternik tylko krzyczy „do przodu, do przodu, do przodu ….”. Rzeczywiście są miejsca gdzie zwolnienie powoduje utracenie sterowności i obrócenie całego pontonu. Jedna załoga nadziała się przy nas na głazy, więc staramy się nie być następni.
Pomiędzy poszczególnymi pontonami rozgrywają się bitwy na wiosła, kto kogo bardziej obleje wodą. Skażony tą całą starożytnością od razu skojarzyłem to sobie z bitwą morską pod Kartaginą. :-)
Na brzegu rosną pinie, figi, ogromne kaktusy. Reszta roślin jest dla mnie tajemnicą, ale ta wyjałowiona kraina przypomina trochę naszą Jurę Krakowsko-Częstochowską lub morskie wybrzeże Bałtyku.
I znowu powrotna droga rozpędzonym, szalonym, trąbiącym autobusikiem z odkręconą na maksa turecką muzyką. Tak, bo oni trąbią przy każdej okazji! Nie przepuszczą nikomu, ani niczemu! Pozdrawiają się, ostrzegają, poganiają, grożą, słowem swoim trąbieniem wyrażają całe mnóstwo emocji!
Tak o trąbieniu pisał przemierzający Turcję na rowerze Andrzej Kramarz:
Zmęczony brudem, potem, klaksonami – tak,
szczególnie trąbieniem dochodzącym niemal z każdego pojazdu;
klakson: „witaj!”,
klakson: „ty debilu!”,
klakson: „spierdalaj na pobocze!” (którego nie ma!),
klakson: „jesteś super, powodzenia!”,
albo klakson o brzmieniu policyjnego koguta lub melodyjki z telefonu komórkowego.
– Andrzej Kramarz – Biuletyn Fotograficzny