Wycieczka narciarska w Beskidzie Śląskim
Parking na Przełęczy Salmopol, pomiędzy Wisłą, a Szczyrkiem. Zakładam narty na nogi. Metalowy pręcik butów wślizguje się do wiązań Salomon SNS i zaskakuje z lekkim stukiem. Do rąk biorę kijki, mojego nieodłącznego druha dzisiejszej wycieczki.
Pierwsze odbicie z lewej nogi i ślizg. Odbicie z prawej nogi i znowu ślizg. Ręce, nogi i ciało łapią rytm. Pomału nabieram prędkości. Narty śladowe dają większe poczucie pędu, ruchu, i dynamiki, niż zwykły spacer. Przestrzeń zaczyna pomału umykać. Twarz smaga pęd zimnego powietrza. Jadę.
Z przejeżdżających sań machają do mnie uśmiechnięte twarze.
Kilkaset metrów dalej z mgły niczym duchy wyłaniają się sylwetki trzech narciarzy. Ach, to przecież moi znajomi z zeszłorocznej wycieczki narciarskiej. Co za spotkanie!
Droga zaczyna prowadzić coraz stromiej w górę. Pęd zamienia się w człapanie. Czuję przyspieszone bicie serca i szybszy oddech. Koszula na plecach pomału zaczyna robić się coraz bardziej wilgotna. Wolniejsze tempo daje więcej okazji do rozejrzenia się wokół. W lewo odchodzi ścieżka w stronę Malinowskiej Skały. Wszędzie biało i biało. Biała droga, białe polany i białe korony świerków. Gęste, ciężkie czapy nakrywają drzewa.
Cała przyroda wydaje się zapaść w sen zimowy. Ale to tylko pozory. Na śniegu toczy się bujne życie. Tutaj przebiegła drogę sarna, tam zając, a pod skałami jeszcze jakieś tropy. Pośród gęstego igliwia świerków rozlega się nieśmiałe popiskiwanie sikorek.
Koryta potoków przykryte są śnieżnymi czapami, spod których miejscami przebija się na powierzchnię cienki strumyk. Na małych kaskadach tworzą się maleńkie lodospady. Z bloków skalnych zwisają lodowe sople posypane wczorajszym śniegiem, niczym wiórkami kokosowymi.
Droga tonie we mgle. Jej przebieg znaczy jedynie wąski tunel w lesie. Po bokach stoją wyprostowane, strzeliste świerki, które oparły się szalejącym w Beskidach atakom kornika drukarza. Pod nimi dwa równoległe ślady nart zakreślają prostą kreskę, niknąc w mlecznym powietrzu.
Część szklaku pokonuję z Wieśkiem. Administrator rowerowej strony internetowej www.mtbbeskidy.pl, nie traci czasu także zimą. Suniemy razem wymieniając uwagi i informacje o okolicznych ciekawostkach.
Bory świerkowe ustępują miejsca buczynie. Srebrzyste, wyniosłe pnie pokryte są gęstą szadzią. Bezlistne gałązki pokrywa cienka warstewka lodu oblepionego śnieżnymi igiełkami. Jakże odmienny obraz od pokrytych grubymi czapami świerkowych gałązek.
Przecinam niebieski szlak na Baranią Górę. Równo rok temu, w drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia, szedłem tą samą drogą w świetle zachodzącego na czerwono słońca. Dzisiaj do zachodu pozostały jeszcze dwie godziny. Ale słońce nie ma dość siły, aby przebić się przez gęstą warstwę białych, schodzących aż do poziomu ziemi chmur.
Biegnę dalej. Po długim podejściu, zaczyna się wielokilometrowy zjazd. Najpierw leśnym płajem meandrującym pomiędzy przyozdobionymi białymi czapkami świerkami, aż do czerwonego szlaku prowadzącego do schroniska na Przysłopie i dalej na Baranią Górę. Na śniegu widać ślady dziesiątków stóp. Okres świąteczny, to dobry czas nie tylko na życie rodzinne, ale i na aktywny wypoczynek.
Dalej droga skręca ostro pod kątem 180 stopni i odtąd prowadzi tuż nad korytem Czarnej Wisełki. Warunki śnieżne są w dalszym ciągu dobre, więc narty błyskawicznie połykają kolejne metry drogi. Dojeżdżam do mostku i skręcam na drogę prowadzącą do schroniska na Stecówce. Po drodze w lesie mały popas, gorąca herbata parzy zmarznięte wargi, a kanapka błogo wypełnia wygłodzony żołądek.
Ściemnia się coraz szybciej. Tak bez żadnych cieni, wszystko pomału ogarnia mrok. Ostatni etap narciarskiej wycieczki prowadzi szeroką drogą, aż na polanę Szarcula. Jakie szczęście, że nie jest dzisiaj posypana żwirem lub rozjeżdżona płozami sań.
Przeskakuję na żółty szlak i zagłębiam się w las. Jeszcze kilkadziesiąt metrów i już osiągam trasy biegowe na Kubalonce. Dolne odcinki nie są dzisiaj przygotowane, i po śladach widać, że bardzo rzadko odwiedzane. Na górze jest całkiem inaczej. Szerokie na kilka metrów i płaskie jak stół trasy prowadzą w górę i w dół. Oj, za dnia to musiały tutaj śmigać setki narciarzy biegowych.
Zapadają ciemności. Już z trudem można odróżnić gdzie jest trasa, a gdzie kopny śnieg. Jeszcze tylko małe kółeczko, rudna honorowa i pora wracać na Przełęcz Kubalonka. Koniec przygód na dzisiaj. Czas pomyśleć o następnych.