Wędrówka na nartach
Cóż można zrobić w sobotę na początku zimy, jak nie przypiąć deski do nóg i iść rozruszać się i rozejrzeć po najbliższej okolicy.
Prosta wycieczka narciarska za miastem, może przerodzić się w serię różnych obserwacji i wrażeń.
Śnieg po paru dniach leżenia już osiadł, można więc uganiać się na przełaj, gdzie tylko oczy poniosą przez pola i lasy, aż po horyzontu kres.
Auto ledwo upchałem koło zasypanej śniegiem leśniczówki. Nie ruszyłem tym razem jak zwykle przez las. Idę na pokryte śniegiem pola, wprost przed siebie, gdzie oczy poniosą. Bez planów, dróg i wytyczonych celów. Podając się bieżącym warunkom i bieżącym chwilą. Dając się ponieść widokom i uczuciom.
Jest ze mną Fiona, moja nieodłączna towarzyszka zimowych wycieczek. Ile ta psina już ze mną przeszła kilometrów. Ile zamieci przeżyła. Mrozów. Zjazdów i podbiegów. Przekopywania się przez sypki śnieg i brodzenia w wiosennym śnieżno-błocku.
Nie byliśmy sami. Towarzyszyły nam sarenki pracowicie wykopujące spod śniegu oziminę. Podniosłem do oczu lornetkę, aby je dokładnie przyobserwować jak one to robią. Przechadza się taka sarenka po pokrytym śniegiem polu i niby od niechcenia pomacha przednią nóżką. Rozgarnie na bok śnieg i pochyla pyszczek nad zielonym obiadkiem. Widok naprawdę cudny. Czułem się jak intruz. Stałem na brzegu lasu w zasięgu ich wzroku, ale ponieważ zamarłem bez ruchu, to mnie nie widziały. Ale w końcu musiałem się ruszyć, a one bidulki uciekły. Przed kim Wy wariatki uciekacie! Przecież ja bym jeszcze z domu łopatę przytachał, aby wam ten śnieg poodgarniać ;)
Na kolejnej małej polance zerwał się z drzewa myszołów. Przeleciał bardzo, bardzo blisko, majestatycznie rozpościerając skrzydła. Ogromny. Spłynął wprost bezgłośnie i bez ruchu z drzewa i poszybował gdzieś swoimi podniebnymi ścieżkami.
Pokonuję rozległą dolinkę małej wodnej strugi. Podchodzę na jej krawędź i zaczynam rozglądać się przez lornetkę. Jakiś ciemny, poziomy kształt przemknął na tle zadrzewień. Duża kita. Lis! Oj, jak się ciesze, bo tak dawno już nie widziałem lisa. Co prawda rozmnożyły się dość ostatnio, ale i tak trudno go gdzieś wypatrzeć. Długo nie pożyje biedaczek. Wokół więcej ambon niż saren na polu, więc podzieli ich smutny los.
Po śniegu przebiegło coś małego. Jakiś drobiazg przetuptał równoległy, ślad od czasu do czasu przebijając się pod warstewką śniegu. Pozataczał esy floresy i zniknął gdzieś na białych przestrzeniach pól.
Podążamy dalej zajęczym szlakiem. Tropy tworzą tu jakby zajęczą autostradę. Jest ich cała masa. Zające i sarny nie podążały tyralierą gdzie popadnie. One szły jak rozumne stworzenia wybranymi ścieżkami prowadzącymi w konkretnych kierunkach. I najważniejsza wiadomość, zające wciąż żyją i są wśród nas! Tak ciężko je cały rok wypatrzeć, zdawałoby się, że już je wszystkie wyginęły, ale jednak są :)
Tak samo jak kruki, które na tym terenie są wyjątkowo liczne. Wielokrotnie obserwowałem tutaj całe zloty kruków. Dzisiaj także odzywają się swoim unikalnym i niezapomnianym kra, kra. Aż echo niesie po lasach.
No widzę Fioneczko, że obrastasz już w lodowe kule. Jeszcze tylko to następne wzniesienie i wracamy do domu.
Wjeżdżam w kolejną kępę zarośli. Bażanty zrywają się i uciekają na dźwięk moich nart. Zamieram na parę minut na ścieżce. Na drzewach ruszają się bogatki. Pełzacz leśny podleciał na najbliższą sosnę i zaczyna przeczesywać korę. W dali odzywa się co chwile sikorka czarnogłówka. Jest! Siedzi na gałęzi i zaciekle żeruje.
Wracamy poprzez pola. Z daleka dobiegają wystrzały. Boję się, czy mnie jakiś ślepy myśliwy ze swoja pukawką nie ustrzeli. Widać tereny to łowieckie, skoro taka masa ambon, a zero tych słynnych paśników.
Fajne są takie zagajniki tętniące życiem. Niby nic ciekawego, a nie nękana niczym przyroda nagle odżywa.
A na koniec niespodzianka. Przez lornetkę dostrzegam przed sobą narciarzy! Nasi! Parę minut i już ich dochodzę. I jak to w braci narciarzy śladowych bywa, cześć, cześć, Jacek, Tomek, Marysia. Jakby jedna, wielka rodzina.
Fiona dzwoni otoczona lodowymi kulkami jak dzwoneczkami. Czas wracać do domu.
I w sumie, to pogoda była nijaka, ale z tej nijakości także wyszedł niezły dzień.