Rejs po egzotycznej rzece Bentota
Rzeka Bentota, to taka prawdziwa perełka znanego kurortu Bentota i sąsiedniego miasta Beruwela na południowo-zachodnim wybrzeżu Sri Lanki. Co ciekawe, założę się, że nie więcej niż jeden procent przybywających tam na wakacje turystów zdaje sobie sprawę, co mu wprost przed nosem przepływa. A wielka szkoda.
Rzeka Bentota, dla osób przybywających ze strefy umiarkowanego klimatu, to po prostu czysta egzotyka i dzicz. Jej brzegi porastają bujne lasy namorzynowe, pełne ptaków i innych zwierząt.
Wynajętą motorówką, wraz z przewodnikiem i sternikiem opuściliśmy plażę i zagłębiliśmy się w bujny, namorzynowy labirynt.
I raptem świat z żółto-błękitnego koloru plaż i oceanu, robi się zielony na wszelkie możliwe odcienie zieloności. Wprost z rzeki wyrastają bujne korzenie namorzynowych drzew. Setki i tysiące korzeni tworzy bujną plątaninę. Łączy się ona ponad naszymi głowami i zamyka dopływ słońca. Nagle znajdujesz się w półmroku. Aparat fotograficzny dostaje świra nie potrafiąc poradzić sobie z ogromnie kontrastowym światłem.
Nasz przewodnik Nadeen (doskonale mówiący po polsku) potrafił wyjść z siebie, aby wyszukać wszelkie możliwe atrakcje.
Krokodyl wygrzewający się na pniu. Osobnik niewielki, więc gdzieś niedaleko muszą być i rodzice.
Słynny kameleon czekał na nas przebierając piękny zielonawy odcień.
Wspaniałe warany. Biała żaba na drzewie. Inny świat.
Oczywiście w lasach mangrowych nad Bentotą są przede wszystkim ptaki, reprezentowane przez bardzo liczną rodzinę zimorodków. Od takich podobnych do naszego ślicznego, polskiego zimorodka, do zimorodka wielkości kury siedzącej na drzewie. Naprawdę, aż serce zaczyna mocniej bić na takie widoki.
Scena jak z filmu, po płyciźnie przechadzają się warany, a czaple polują na kolejny posiłek.
No i liczne nietoperze. Nie wiem, co to za gatunek, ale były ogromne. Spokojnie zwisały sobie główkami na dół z najwyższych gałęzie drzew. Przewodnik wskoczył na jedno takie drzewo, niczym tarzan wdrapał się na nie i potrząsając przepłoszył je. Przez pięć minut nietoperze krążyły ponad głowami. Widok fantastyczny. Do tego liczne czaple białe, kormorany. Nad zatoką, ponad głowami krążą ogromne stada pustułek.
Na koniec podpłynęliśmy do przeuroczej knajpki.
Ustawiona na palach nad brzegiem rzeki. Podłoga zrobiona ze splecionych mocno gałęzi i desek. Siadasz sobie w cieniu przy stoliku, raptem robi się chłodno i przyjemnie. Do środka dostaje się orzeźwiający wiaterek. Nie wiem skąd tam mają zimne piwo, ale w takiej scenerii smakowało wprost wybornie, podobnie jak tradycyjny na Sri Lance napój z kokosa królewskiego pity przez rurkę. Ciepły, ma taki trochę lurowaty smak, ale zimny ….. mniam.
Kilkugodzinna wycieczka, za dwanaście, czy piętnaście dolarów, dostarcza całą, niewyobrażalną masę wrażeń.