Kubalonka – Barania Góra
Tego wyjazdu miało dla mnie nie być. Dopiero 30 minut po północy okazało się, że jednak pojadę. Poranny (6.45) telefon do zdziwionej koleżanki i już jedziemy do Katowic do Ani i dalej do Wisły na Przełęcz Kubalonka. Ta mekka narciarzy biegowych położona jest na ładnej przełęczy z dobrym zapleczem gospodarczym i witającym nas zawsze parkingowym (zobacz też: trasy biegowe na Kubalonce).
Po krótkiej rozgrzewce na trasach biegowych spotkaliśmy Bombika ze swoim “zawodnikiem”. I tu pękła bomba ! Młody Bombik ma narty z łuską !!! A więc może moje biegówki też nie są takie złe i tą całą magię związaną ze smarowaniem mogę sobie odpuścić ???
Szybko zjechaliśmy z przełęczy Kubalonka na Przełęcz Szarcula i dalej szeroką i fajnie zaśnieżoną drogą pobiegliśmy wprost na Stecówkę do chyba najdłużej utrzymującego się z dziada pradziada prywatnego schroniska. Tam spotkaliśmy bardzo sympatyczne towarzystwo narciarzy piwno-biegowych, z którymi wypiliśmy znakomite tutejsze gorące piwo. Naprawdę bardzo polecam!
Równolegle moja żona podchodziła w stronę Stecówki od Istebnej, ale robiło się już późno i musiałem ograniczyć się tylko do kontaktu telefonicznego.
Czasu nie było za wiele więc zaraz po odśpiewaniu Rence przez telefon urodzinowych „sto lat” ruszyliśmy dalej czerwonym szlakiem, a potem chcąc uniknąć powrotu tą samą drogą, przeskoczyliśmy na czarny i niebieski. Trochę podejścia i bardzo przyjemny wąziutki zjazd ścieżką przez las dostarczył nam dużo frajdy.
Barania Góra
Schronisko na Przysłopie każdy wie jak wygląda, a jak ktoś nie wie, to lepiej aby wiedzieć nie musiał. Cudowny wymysł architekta myśli socjalistycznej.
Po posileniu się kanapkami i herbatkami ruszyliśmy dalej. Barania Góra była już nie daleko, ale czekało nas ostre podejście. Szlak był dobrze przedeptany, zdjęliśmy więc na chwilę narty, aby ułatwić sobie pokonanie stromego odcinka.
Cały grzbiet Baraniej Góry po prostu tonął w śniegu. Było go tam ze 2 metry i oblepiał dokładnie każdego świerka. Dawno nie widziałem tak malowniczej zimowej scenerii.
Na górze grupa ski-turowców zakładała narty i szykowała się do zjazdu, a my przystąpiliśmy do sesji fotograficznej. Widoczność sięgała co prawda na 10 metrów, ale nikomu to nie przeszkadzało. Taką aurę nie prędko przyjdzie nam znowu zobaczyć.
A potem niesamowity zjazd nartostradą z Mysiej Polany prosto do schroniska. Co to była za zabawa. Po pierwszym upadku w kopnym śniegu byliśmy biali jak bałwaniątka. Aby za bardzo się nie rozpędzać jechaliśmy brzegiem drogi po samym puchu, albo skręcaliśmy w las i zakosami trawersowaliśmy stok. To naprawdę trzeba przeżyć samemu!
Na koniec wypadliśmy na polanę z wyciągiem narciarskim i tam już pełnym gazem na dół. I tu wyciąłem drugiego tego dnia bałwana i na szczęście ostatniego. (nie wiem dlaczego napisałem „na szczęście”, ma się przy tym tyle frajdy).
Drogi zjazdowej wzdłuż Czarnej Wisełki, trochę obawiałem ze względu na stopień jej wyślizgania. Na szczęście nie było tam szklanki i nawet narty biegowe dały radę wyhamować.
Kubalonka
Po kilku kilometrach zjazdu wróciliśmy na Stecówkę i z powrotem na Szarculę. Zaczynało się już robić ciemnawo, ale nie było takiej możliwości aby odpuścić bardzo dobrze przygotowane dzisiejszego dnia profesjonalne trasy biegowe na Kubalonce. Podeszliśmy żółtym szlakiem przez las, aż do pierwszego napotkanego toru i … czadu. Nasz parking był nie daleko, a więc nie trzeba było już na nic oszczędzać sił. Zrobiliśmy dwie krótkie i szybkie pętelki. Na końcowej stromej górce nabrałem takiego tempa, że aż wiatr świstał mi w uszach.
Już po ciemku i w gęstniejącej mgle dotarliśmy do samochodu, zostawiliśmy biegówki i poszliśmy na zasłużony posiłek do pobliskiej knajpy. Prowizorycznie wykonanym „wzorcem długości” oszacowałem przebyty dystans na 26km.
Ogólnie cała trasa Kubalonka – Barania Góra jest bardzo łatwa i powinna zostać wpisana do kanonu wycieczek narciarskich – jeśli ktoś kiedyś taki ułoży.