Kobyla Góra prawie nocą
Kobyla Góra (234m n.p.m.), to najwyższe wzniesienie Wielkopolski. Odwiedziłem ją kiedyś na rowerze i nawet mi się w głowie nie śniło, że będę śmigał tutaj na nartach śladowych.
Rzut okna na Wzgórza Ostrzeszowskie z Bałczyny.
Widok na Kobylą Górę ze wzgórza Bałczyna (278m n.p.m.), popularnego miejsca saneczkowo – narciarskiego. Z pewnością stanie tutaj kiedyś wyciąg narciarski. Stopień urbanizacji tego mało zaludnionego przecież obszaru jest przerażający. Wieże, wszędobylskie druty telefoniczne i klockowate domy.
Zaśnieżona droga i przydrożne wierzby bardzo urozmaicają krajobraz.
Samochód parkuję we wsi Parzynów. Z letnich wycieczek rowerowych rozpoznaję piękny, drewniany kościółek z osobno stojącą dzwonnicą. Warunki narciarskie są idealne i żwawo posuwam środkiem drogi.
Czerwony szlak na Kobylą Górę był całkiem nie przetarty. Dziewiczy śnieg przecinały jedynie tropy saren, zajęcy i jeleni.
Otuchy dodawał odnaleziony na śniegu narciarski ślad. Czyli w Wielkopolsce także są aktywni narciarze biegowi!
I już po chwili szczyt Kobylej Góry. Cudownie się prezentuje w zimowej aurze. Sosny pokryte grubymi, białymi czapami.
Krzyż misyjny na szczycie. Ciekawe, gdzie będziemy stawiać krzyże, kiedy zabraknie już wolnych szczytów.
Przypomina mi się sytuacja sprzed wielu lat. Podjeżdżałem tutaj rowerem od strony zachodniej, ze wsi o identycznie brzmiącej nazwie Kobyla Góra. Najpierw przepiękny zalew, zapomniany w lesie kirkut, potem jazda plątaniną ścieżek poprzez bory sosnowe. Wszędzie zieleń, mchy, porosty. Urocze otoczenie i kojące zapachy. Cisza i typowy dla skwarnego południa spokój. Aż tu nagle, wjeżdżam rowerem na ten szczyt i otaczają mnie kościelne śpiewy dobiegające z umieszczonych tutaj megafonów! Rozumiecie? Wokół ani żywej duszy, a tu grają, grają i śpiewają. Prysł cały urok. Pasowało to, jak pięść do nosa.
Panuje tutaj nieopisany bałagan. To się nazywa przedobrzyć.
Zjeżdżam do wsi o nazwie Zmyślona Parzynowska.
Przykład ciekawej architektury.
Zmyślona Parzynowska po zmroku. Niby zwykła wioska, ale łącznie z atmosferą całej wycieczki stwarza specyficzny klimat.
Miałem dziką satysfakcję, gdy zasuwałem nocą po szosie z zaświeconą czołówką i wyobrażałem sobie zdumione miny mijających mnie kierowców. No bo że rowerem, to w porządku, ale na nartach po ulicy, z lampką z przodu!
Obracam się za siebie i rzucam ostatnie spojrzenie na rozświetlający noc krzyż. Czas pakować narty i wracać do domu.